Zebra idzie do szkoły – wspomnienia i rady
Oczywiście dzieciom i rodzicom, które już mają diagnozy chorób, niepełnosprawności mimo wszystko łatwiej się odnaleźć w szkolnej rzeczywistości. Wiadomo, jakie są zagrożenia, jak należy się zachować w przypadku ataków, takie informacje są przekazywane nauczycielom, opiekunom.
Co jednak zrobić, jeśli nie mamy jeszcze diagnozy, a już są jakieś podejrzenia? Nawet jeśli lekarz dopiero odesłał dziecko na diagnostykę EDS, która niestety na NFZ trwa wiele lat, a nie każdego stać na zrobienie badań prywatnie, warto poprosić o zaświadczenie, a jeśli nie mamy konkretnego papierka, którym możemy uargumentować, jakieś specjalne potrzeby, wymagania to na pewno zawsze warto porozmawiać z nauczycielami czy z dyrektorem placówki, do której poślemy nasze dziecko. Ja niestety nie zawsze otrzymywałam właściwą pomoc, co przysporzyło mi i mamie wiele stresu, a nawet odbijało się na ocenach.
Jeśli dziecko ma bardzo wiotkie palce, ze skłonnością do kontuzji to warto poszukać (lub zrobić) splinty.
Kolejna ważna rzecz to tornister, plecak. Najlepszą opcją dla dziecka byłaby możliwość zostawiania części rzeczy w szafce w szkole i nietaszczenia wielu kilogramów, ale różnie z tym bywa. Obecnie dostępne są plecaki na kółkach, z rączką i będzie to lepsze rozwiązanie niż dźwiganie wielu kilogramów na plecach. Jednak trzymanie za rączkę plecaka powoduje, że przechylamy się i obciążamy jedną stronę organizmu, co może pogłębiać skrzywienie kręgosłupa. Jeśli dziecko już ma zaawansowaną skoliozę, to warto sprawdzić, czy jest to najlepsze rozwiązanie. Warto nauczyć dziecko by pamiętało o zmienianie ręki, którą trzyma za rączkę, dzięki temu nie obciąży, tak tylko jednej strony. Ja pamiętam, że w czwartej czy piątej klasie szkoły podstawowej była jakaś szaleńcza moda na torby noszone na jednym ramieniu. Zgodnie z modą i niewiedzą mojej mamy dostałam taką torbę i była to totalna porażka, bardzo szybko wróciłam do plecaka.
Zajęcia z WF-u to kolejny ważny temat. Dzieci z EDS nie mogą zrezygnować całkowicie z aktywności fizycznej, bardzo ważne jest budowanie mięśni, które przytrzymują ścięgna, stawy, które w wielu przypadkach mogą być nadruchome. Zresztą brak ruchu to również otyłość, która nie jest dobra dla żadnego dziecka. Gdy ja się uczyłam, nie było możliwości indywidualnych zajęć z dostosowaniem ćwiczeń do dziecka, bo warto rozważyć taki wariant. Ja miałam problem przy wszystkich grach grupowych, w których najczęściej dostawałam piłką lub byłam popchnięta przez inne dziecko, co kończyło się kontuzjami. Więc ten rodzaj aktywności odpadał. Z uwagi na dość wiotkie serce, tachykardię, niedomykalność zastawki nie dawałam rady biec na dłuższych dystansach. Jeszcze krótki dystans potrafiłam się jakoś zmobilizować, ale dłuższe zupełnie mnie wykańczały. Maraton zakończyłam na pogotowiu, zdyskwalifikowana za korzystanie z karetki. Ostatecznie przez całą podstawówkę, a później liceum miałam zwolnienie lekarskie, ale w domu dużo ćwiczyłam. Z uwagi na wielką miłość mojej mamy do tańca, którą mnie zaraziła od najmłodszych lat bardzo dużo, dużo tańczyłam. Wydaje mi się, że to właśnie taniec utrzymał mnie w dość dobrej formie przez wiele, wiele lat. Podczas tańca aktywują się wszystkie mięśnie, a nie jest on, aż tak wyczerpujący i daje dużą satysfakcję psychiczną, a to ważne, by w zdrowy sposób móc się odprężyć. Odpadają wszelkie sporty wyczynowe, w których łatwo o kontuzję, ale nie warto rezygnować z ruchu dla dziecka. Mnie mama zaraziła jeszcze jedną miłością – do spacerów. Dużo chodziłyśmy po lesie, łąkach i to zostało mi do dziś. Walczę o każdy samodzielny krok, bo to zwyczajnie lubię.Tak jak już wspomniałam, miałam problem z dietą, co nie zawsze było
uwzględniane. Moja mama od małego pozwalała mi pomagać w kuchni, uczyła mnie
gotowania i dużo opowiadała o produktach, potrawach. Wykazywałam alergię i wiele nietolerancji, więc nie jadłam masy produktów. Mama starała
się też dawać mi dużo zdrowych rzeczy, a szczególnie uczyła mnie, by nie jeść
niezdrowych słodyczy. Warto edukować dzieci od małego. Koleżanki jadły lizaki,
pudrowe cukierki piły oranżady, ja tego nie robiłam i wcale nie czułam, że coś
tracę. Jadłam sporo owoców (tak kochałam owoce, że np. truskawki jadłam mimo
wysypek), owoce suszone, orzechy, mama piekła dla mnie specjalne ciasteczka dało się
przeżyć. Te wszystkie „mądrości” dotyczące zdrowego jedzenia zostały mi do dziś
i mimo że mogę sięgać po różne produkty, w tym te niezdrowe naprawdę bez żalu te
omijam.
Dla mnie okres szkolny to były niekończące się gorączki,
infekcje, anginy, bóle brzucha, wymioty itd. Zdarzało się, że komisyjnie
rozważano moją promocję do następnej klasy z uwagi na zbyt dużą ilość
nieobecności.
Nieobecności powodowały ciągłe pożyczanie
zeszytów od koleżanek, nadrabianie materiału, ale też swojego rodzaju
wykluczenie. Nie mogłam przeżywać wielu zdarzeń szkolnych, nie byłam „na
bieżąco”, trudno było się ze mną przyjaźnić, tym bardziej że nie były to czasy
komputerów, Internetu i komórek, które przybliżałyby mnie, choć wirtualnie do
moich rówieśników.
Nawet jeśli udało mi się być 5 dni w
szkole, na wszystkich lekcjach, to później musiałam to „odchorować”, byłam
wyczerpana i większość weekendów spędzałam, leżąc w łóżku i czytając książki, a
nie bawiąc się z dziećmi na podwórku.
Mnie mama, mimo że byłam chorowita, nie traktowała w jakiś szczególny sposób, jeździłam na wycieczki szkolne, bawiłam się na podwórku, chodziłam na dyskoteki. Pozwoliło mi to zaznać wielu przygód, doświadczeń i mam wiele radosnych wspomnień z dzieciństwa.
Na
stronie Stowarzyszenia Ehlers-Danlos Polska znajdziecie materiały do pobrania,
jest to mały przewodnik dla nauczycieli.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisząc komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych. Więcej w polityce prywatności.