Jedno postanowienie noworoczne?!


W Sylwestra wszystkie media starają się nam przypomnieć najważniejsze wydarzenia odchodzącego roku. Jak w kalejdoskopie przewijają się zdjęcia, słowa, które opisują dobre, złe, fascynujące, przerażające, wszystkie wydarzenia już odchodzące gdzieś w niebyt czasoprzestrzeni. Oczywiście niektóre z tych faktów zapiszą się na kartach historii i będziemy do nich powracać w rocznice,  jednak będą już tylko czasem minionym. Udzielił mi się ten nastrój nostalgicznych wspomnień, ale równocześnie też cichej ekscytacji tym, co przyniesie  kolejny rok. Wielu z nas  podejmuje wysiłek wyznaczenia sobie celów, które chce zrealizować w kolejnym roku. Pojawia się w nas nadzieja i wielki zapał, by zapisać tę czystą kartę nowego roku jak najpełniej i jak najlepiej. Niestety ten zapał i wielki entuzjazm już w okolicach końca lutego mija i porzucamy wiele z naszych postanowień noworocznych. Niektórzy za radą różnych trenerów, psychologów i innych guru przygotowują plan bardziej realnie i rozbijają go na mniejsze cele, na krótszych odcinkach czasu. I… tu coś optymistycznego w zasadzie tym się udaje.

Sama wielokrotnie byłam ofiarą swoich własnych niedotrzymanych postanowień i niezrealizowanych celów. Ze wstydem, zażenowaniem i ogromną złością w Sylwestra między wybieraniem kreacji a robieniem makijażu, raczyłam się mieszanką wyrzutów sumienia wymieszaną z odrobiną otuchy. Oto zaraz wchodzę w zupełnie nowy rok, zrealizuje wszystkie postanowienia ze starego no i oczywiście dołożę sobie jeszcze kilka nowych, co to dla mnie. Zabiorę się za wszystko zaraz od pierwszego i na pewno mi się uda.
Nie udawało się.
Dlaczego się nie udało? No cóż, moim życiem rządzi wszechwładna choroba i to ona decyduje, co się uda a co nie. Trudno z nią konkurować, bo jest nieprzewidywalna i bardzo władcza, a ostatnio jakoś tak mocno się do mnie przywiązała i nie chce mnie wypuścić ze swoich szponów.  
Czy napiszę teraz, że nic nie zrealizowałam (a może nawet nic nie zaplanowałam), bo przecież ta okropna choroba i tak by mi nie pozwoliła? Otóż nie, podjęłam jedno bardzo ważne postanowienie i w zasadzie je zrealizowałam.

Zrządzeniem losu zeszłorocznego Sylwestra miałam bardzo magicznego. Chciałam robić coś zupełnie innego, być zupełnie z kim innym, ale nie udało się. Byłam bardzo rozczarowana. Choć koniec końców zabawa sylwestrowa okazała się cudowna. Cała sytuacja skłoniła mnie też do wielu refleksji i poczynienia dość nietypowego postanowienia noworocznego. 
Wyzwanie na 2018 rok było tylko jedno – pokochaj siebie.

To był trudny rok w moim życiu. Następowało wiele zmian, których do końca nie chciałam zaakceptować. Ale w końcu zaczęłam darzyć siebie samą większym zrozumieniem, za większą wyrozumiałością poszło obniżenie poprzeczki, którą zawsze bardzo wysoko sobie stawiałam, dążąc nieustannie do perfekcjonizmu. Czy przez to osiągnęłam mniej, nie sądzę, ale zdecydowanie jestem szczęśliwsza.
Zatraciłam się w przelewaniu uczuć na innych, zapominając zupełnie o sobie. Nie akceptowałam siebie chorej i to zaburzało mi zupełnie swój własny obraz. Nadal nie akceptuję swojej choroby i tego, że tak wiele mi zabiera. Ale ten rok był zupełnie inny,  gdyż małymi krokami uczyłam się miłości do samej siebie. Co takiego magicznego jest w tym postanowieniu, że tak się nad tym rozwodzę? Kochając siebie, chce się dbać np. o zdrową dietę, o właściwą porcję ruchu zapewniającą i ładną sylwetkę, i zdrowie. Kochając siebie,  znajduje się czas na małe przyjemności. W pogoni za dobrami materialnymi, w ogromnej trosce o swoich bliskich, oddalamy się od siebie samych. I dlatego nie realizujemy postanowień.
Zawsze znajdą się wymówki, które ładnie zabrzmią w naszych własnych uszach i będą to nawet bardzo realne wymówki. Bo dziecko było chore, bo mąż stracił pracę, bo w pracy się na mnie uwzięli…, bo ktoś lub coś było ważniejsze niż my sami. W życiu ważna jest równowaga, a skoro nasze serca przepełnione są miłością, dlaczego nie pokochać też odrobinę samego siebie. W tej miłości można znaleźć naprawdę wszystko i pozwala zrealizować naprawdę wiele. A nawet jeśli nie wszystko, co przemknęło nam przez myśl w Nowy Rok, zostanie zrealizowane to i tak jesteśmy wygrani, bo okazuje się, że można sobie również odrobinę odpuścić to w końcu też oznaka miłości – umiejętność wybaczania.

Komentarze

  1. Ja od dwóch lat nie mam żadnych postanowień :) Uważam że zawsze jest dobry moment by zmienić coś w swoim życiu i nie zależy to od zmiany roku :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też dobry sposób na życie, skoro się sprawdza, to tak trzymaj! Najważniejsze to być przy sobie, przy swoich potrzebach i nie dać się zwariować.

      Usuń

Prześlij komentarz

Pisząc komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych. Więcej w polityce prywatności.

Popularne posty z tego bloga

„Ach… ma pani EDS, a… to taka pani uroda!”

Dworcowa ławka ratująca życie i Teoria Łyżek

Galeria Forty/Forty

Doktor Google i profesor Haus, czyli jak doszło do diagnozy

Medyczne zebry

Jaka matka taka córka

Terror bólu kontra barbarzyńska rehabilitacja