Terror bólu kontra barbarzyńska rehabilitacja


Chora codzienność

Budzik niemiłosiernie terkocze, despotycznie wyrywając mnie ze snu. Sięgam po leżące obok łóżka tabletki, połykam i próbuję mało skutecznie rozruszać zdrętwiałe ręce i nogi. Kolejna zawiedziona nadzieja – myślę gorzko. Zawsze kładę się spać z nadzieją… może dzisiejsza noc będzie normalna, może będzie słodkim lenistwem, może mój sen nie będzie przerywany co dwie godziny przez moje chore, wyrafinowanie złośliwe ciało, które od jakiegoś czasu z premedytacją znęca się nad mną. A może w nocy ktoś mnie napadł? Obił mi plecy i boki bejsbolem, stąd ten ból… Logiczny umysł chciałby jakiegoś realnego uzasadnienia, nie koniecznie opartego na słowach: przecież jesteś chora, więc się przyzwyczaj.   

Bez entuzjazmu wstaje. Śpiący jeszcze o tej porze żołądek ostro się buntuje, kiedy próbuję go nakarmić owocowym koktajlem. Zakup blendera to był strzał w dziesiątkę, prawie wszystko miksuje i już od kilku dni nie zwichnęłam sobie szczęki, co bardzo poprawiło jakość mojego życia, zmniejszając dolegliwości bólowe. Najpierw za ból oskarżałam moje ósemki, więc bez sentymentu pozbyłam się zębów mądrości. Na szczęście ich utrata nie wpłynęła znacząco na stan mojego intelektu. W końcu okazało się, że to zwyrodnienia stawu żuchwowego i hipermobilność są przyczyną problemów. Przełykam kolejny łyk i z roztargnieniem patrzę na zegarek. Ubieram się pospiesznie. Lubię lato za prostotę ubrań głównie bawełnianych i pozbawionych miliona guzików, nad którymi tak trudno zapanować o poranku. Kołkowate dłonie męczą się z upięciem włosów. Jeszcze tylko sprawdzam zawartość plecaka i w zasadzie mogę wychodzić.

Byle by nie było tłoku w tramwaju, byle by nie było tłoku w tramwaju – jak zaklęcie powtarzam w myślach, idąc w kierunku przystanku. Cholera nie jest niskopodłogowy! Nerwowo patrzę na zegarek, nie mam czasu czekać na następny. Mocno chwytam się poręczy i z mozołem wdrapuje się po schodkach. Ogarnia mnie wszechobecna duchota. Nerwowo rozglądam się za wolnym miejscem. No cóż, godziny porannego szczytu już się zaczęły… Może przy Bankowym coś się zwolni, nie tracę nadziei. Tramwaj ostro hamuje, by uniknąć zderzenia z samochodem, który bezmyślnie wjechał mu na tory. Słyszę niewybredne przekleństwa z kabiny motorniczego. Sama w duchu klnę siarczyście, czując przeraźliwy ból w ramieniu i kolanie. Muszę jak najszybciej usiąść. Rozglądam się z paniką i realnie oceniam brak szans, na to by ktoś ustąpił mi miejsca. W zasięgu wzroku wszyscy są starsi, a więc z urzędu bardziej uprawnieni do tego, aby siedzieć. No może ten facet zapatrzony w swój telefon… Siedzi na miejscu dla inwalidy. Nie mam odwagi go prosić. Czuje, jak oblewa mnie fala potu, a krew powoli odpływa z twarzy. Jedyna nadzieja w Bankowym, jeśli nie usiądę, będę musiała wysiąść i poczekać na następny tramwaj. Kobieta, nad którą stoję, a w zasadzie wiszę desperacko przyklejona do rurki, powoli zbiera się do wyjścia. Ciemnieje mi w oczach, dłonie niebezpiecznie drżą, czoło oblewają lodowate kropelki potu. Osuwam się bezładnie na zwolnione krzesełko i oddycham z ulgą. Zaraz poczuje się lepiej i z pewnością dotrę na czas do celu podróży. Bardzo dużo ludzi wysiada i jeszcze więcej wsiada. Tuż obok mnie staje matka z około pięcioletnim dzieckiem, które głośno i bez skrępowania wyraża chęć zajęcia miejsca siedzącego. Odwracam się, by upewnić się, kto siedzi na miejscu uprzywilejowanym. Nadal ten sam facet zapatrzony w swój telefon jest młodszy ode mnie i nie wygląda na inwalidę, choć nie powinnam oceniać przecież po mnie też nie widać niepełnosprawności. Ignoruję dziecko. Nad naszymi głowami rozpoczyna się burzliwa dyskusja na temat braku kultury i ewidentnego złego wychowania wśród młodych ludzi. Nie czuję się osobą źle wychowaną, ale też nie czuję się na siłach, by wstać. Kulę się, chciałabym być niewidoczna. Do chłopaka dociera dezaprobata tłumu i niechętnie wstaje. Dziecko siada i natychmiast zaczyna kopać nogami w moje siedzenie. Matka nie reaguje, zajęta rozmową przez telefon. Każde uderzenie czuję w mózgu.

Średniowieczne tortury, czyli co nieco o rehabilitacji

Wysiadam na pętli i pokracznie telepię się w kierunku przychodni. W szatni niezgrabnie przebieram się w dres. Siadam pod gabinetem, do którego przychodzę już od dwóch tygodni i cierpliwie czekam na rehabilitantkę. Chyba lekko przysnęłam, tracąc kontakt z rzeczywistością. Pojawia się terapeutka i z entuzjazmem zaprasza mnie do środka. Na widok leżanki oblewa mnie lodowaty pot, a przez myśl przebiega: zaraz się zacznie! Nieporadnie układam się na kozetce, która jawi mi się średniowiecznym narzędziem tortur.
Rehabilitantka delikatnie dotyka mojej szyi, gładzi, muska. Leżę spięta, wiem, że zaraz wyczuje pod palcami zgrubienia i będzie je ugniatać, a to nie będzie przyjemne. Trafia na pierwszą grudę, tak je nazywam, choć to mało fachowe określenie i zaczyna uciskać.

Mocno zaciskam oczy, czując, jak napływają mi do nich łzy. Ból powoli zmniejsza się, przestaje ściskać zsiniałe palce, oddycham szybko, łapczywie. Rehabilitantka trafia na kolejną grudę i wszystko odbywa się dokładnie tak samo. Po rozluźnieniu najboleśniejszych miejsc zaczyna delikatnie gładzić moją twarz. Gdy dotyka czubka głowy, czuję, jak by miętosiła mój mózg, formując z niego kotlety mielone. Oblewa mnie fala gorąca, z trudem wytrzymuje bardzo delikatny dotyk. Chyba cały czas bacznie mnie obserwuje i najwyraźniej moja twarz zdradza wszystko, bo nagle pyta z troską:
Bardzo boli?
Nie – cicho kłamię.
Nie wierzy i tylko coś mruczy pod nosem, nie słyszę co, bo oblewa mnie kolejna fala gorąca. Znowu zaciskam pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w dłonie. Prosi, bym teraz położyła się na brzuchu. Niezdarnie przekręcam się. Od razu trafia na grudy i rozgniata je bezlitośnie. Wiem, że trzeba wytrzymać, bo później będzie jakby normalnie. Gdy tak masuje w ciszy moje plecy, zaczynam ją nienawidzić. Chyba dodatkowo drażni mnie ta przejmująca cisza, może lepiej by było, gdyby opowiadała mi jakieś historie, którymi raczyła mnie wcześniej. Dziś jest milcząca. Obie jesteśmy sfrustrowane brakiem postępu. Minęło już tyle dni, a rezultat zerowy. Fachowo roluje moją skórę, odciągając od mięśni. Krzyk więźnie mi w gardle, a z oczu płyną wielkie słone łzy, których już nie jestem w stanie powstrzymać. Łzy mają gorzki smak porażki, znów mój organizm wygrywa ze mną i stawia swoje własne warunki.    

Odwracam się na bok. Moje ciało płonie żywym ogniem, wstrząsają nim solidne dreszcze. Na twarzy pojawia się zimny pot, który miesza się ze łzami. Leżę. Terapeutka mnie zagaduje, ale nie dociera do mnie sens wypowiadanych przez nią słów, słyszę tylko jakiś irytujący szelest. Chcę już wrócić do domu i jak najszybciej ukryć się pod kocem. Uznaję, że już mogę powoli usiąść. Czuje, jak robi mi się ciemno przed oczami, więc nie decyduje się, by zejść z leżanki. Oddycham głęboko. 

W końcu niemrawo człapię na salę gimnastyczną i bez entuzjazmu zaczynam ćwiczyć. Ogólnie lubię ćwiczyć, może te ćwiczenia są trochę nudne, ale już zwolniłam, już nauczyłam się koncentrować na swoim oddechu i tym by napinać i rozluźniać poszczególne partie mięśni. Jestem jednak rozdrażniona i potwornie rozczarowana im dłużej ćwiczę, próbując usprawnić moje ręce, tym ogarnia mnie większy ból.

Jeszcze tylko magiczna sala i będę na dziś wolna. Magiczna sala to nic innego jak sala z fizykoterapią. Tu w niewielkich kabinkach stoją różne urządzenia, które mają za zadanie dostarczanie ciału zewnętrznych bodźców fizycznych. Lasery, pola magnetyczne, prądy… wszelkie bajery, których działanie ma pomóc w walce z bólem, z niepełnosprawnością. Magiczne, bo ich działania nie zawsze są dostrzegalne czy wyczuwalne. Zostaje skierowana do kabiny z tensami. Kładę się z ulgą, piętnaście minut odpoczynku. Jestem zmęczona, nie ma jeszcze dziesiątej, a ja się czuję jak po dniu ciężkiej fizycznej pracy. Zamykam oczy… i myślę o tej nierównej walce z grudami. Nawet jeśli pozbędę się jakiś, przechodząc tortury, to wciąż powstają nowe i nowe. Samo napędzające się koło bólu.        

Punkty spustowe – zło, które potrafi nieźle dać się we znaki

Te grudy, guzki czy struny to mięśniowo-powięziowe punkty spustowe, które bardzo często są wyczuwalne pod palcami i niezwykle bolesne. Najczęściej ból jest rzutowany, przeniesiony co oznacza, że boli nas zupełnie inna część ciała. Na przykład bolą nas dłonie, a główną przyczyną są miejsca spustowe na szyi, czyli przeciążony długim siedzeniem odcinek szyjny kręgosłupa. Nazwa spustowe pochodzi właśnie od tego promieniowania. Tak jak pociągnięcie za spust broni palnej powoduje wystrzał, tak naciśnięcie punktu spustowego wyzwala ból, który promieniuje do innych części ciała.
Zaczyna się niepozornie od niewielkiego, sporadycznego pobolewania. W końcu ból staje się coraz częstszy i coraz intensywniejszy. Do bólu dołącza się sztywność oraz osłabienie mięśni. Punkty spustowe mogą pojawiać się w każdym mięśniu.
Jest kilka teorii, dlaczego tworzą się punkty spustowe, jedna z nich wyjaśnia, iż guzek spustowy jest efektem skurczu mięśni dotyczący niewielkich włókien. Gdy dochodzi do skurczu całych mięśni, powstaje naprężenie w ścięgnach, co pozwala na uruchomienie mechanizmu rozkurczającego mięsień. W przypadku, gdy skurcz dotyczy jedynie małych włókien, ścięgna nie są napinane, a przez to skurcz trwa przez długi czas. Długotrwały skurcz tych włókien prowadzi do ich niedokrwienia i niedotlenienia, a w efekcie do nagromadzenia się w punkcie spustowym metabolitów takich jak kwas mlekowy. Po jakimś czasie dochodzi do wzmożonej wrażliwości danej części mięśnia, pojawia się ból, a mięsień jeszcze częściej ulega skurczom.
Zaczyna tworzyć się błędne koło.

Przyczyny dysfunkcji mięśniowo-powięziowych:
– nawyki i przyzwyczajenia związane z pracą i wypoczynkiem
– stres oraz sposoby reakcji na sytuacje stresowe
– powtarzające się mikrourazy, przeciążenia (naciągnięcia, naderwania tkanek miękkich)
– urazy oraz okresy unieruchomienia
– nierównowaga, dysbalans posturalny
– wrodzone wady, zaburzenia genetyczne
– zmiany zwyrodnieniowe
– hipo oraz hipermobilność tkankowa
– choroby narządów wewnętrznych
– zaburzenia metabolizmu, wadliwe nawyki żywieniowe, niedostarczanie mikro- makro- składników żywieniowych (np. niedobór witaminy C może powodować zmianę struktury włókien kolagenowych)
– uszkodzenia nerwowe wskutek zmian troficznych w nerwach
– infekcje
– przedłużające się, uogólnione stany zapalne.

Ból mięśniowo-powięziowy może dopaść każdego. Zdecydowanie sprzyjają temu: siedzący tryb życia, brak aktywności fizycznej, nieumiejętne radzenie sobie ze stresem. By zapobiegać, należy ćwiczyć, masować i rolować ciało, a także dbać o zbilansowana dietę. Jeśli jednak dojdzie do powstania punktów spustowych i zacznie dokuczać nam ból, może konieczna być terapia mięśniowo-powięziowa. Polega ona na uciskaniu i przesuwaniu chorych tkanek przez terapeutę i wykonywaniu podyktowanych przez niego ruchów. Najpierw należy zredukować napięcia, a następnie nauczyć się poprawnych wzorców ruchowych głównie przez odpowiednio dobrane ćwiczenia.
Wierzcie mi, terapia bywa naprawdę bolesna, zdarzały mi się omdlenia z bólu, więc stanowczo lepiej zapobiegać niż leczyć.

Źródło:
Praktyczna fizjoterapia & rehabilitacja, Ciechomski J. (2014): „Ból Mięśniowo-powięziowy – strategie leczenia”.
Praktyczna fizjoterapia & rehabilitacja, Ciechomski J. (2014): „Manipulacje powięziowe – nowy koncept w terapii manualnej”.
Praktyczna fizjoterapia & rehabilitacja, Ciechomski J. (2014): „Masaż głęboki. Założenia teoretyczne konceptu”.

Komentarze

  1. Czasami nie da się w pełni czemuś zapobiec, ale na pewno nie można zwlekać, gdy pojawią się pierwsze i to dość dotkliwe dolegliwości. Ważne jest podejście holistyczne, dzięki któremu można zdziałać cuda w naprawdę krótkim czasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego tylko prywatnie zadbają o ciebie w sposób dobry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie mogę się zgodzić, uciskanie punktów spustowych jest równie bolesne na rehabilitacjach prywatnych. To kwestia zastosowanej terapii, niestety mi te przynoszące ból podczas seansu przynoszą największe pozytywne efekty. Prywatnie boli dodatkowo moje finanse.

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł. Ja kiedyś miałam kontuzję to wtedy wybrałam się do takiego Centrum medycznego które jest sprawdzone i polecane. Bałam się y nic się złego nie wydarzyło więc zaufałam tylko najlepszym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Oby jak najmniej kontuzji, a jeśli już coś się przytrafi to wtedy, najlepiej trafić w dobre ręce. Specyfika EDS wymaga bardzo dużej wiedzy chorego o własnym ciele, mi kilka lat zajęło wsłuchanie się w jego potrzeby i możliwości. Teraz, jeśli spotykam na swojej drodze terapeutę, który nie chce mnie wysłuchać i próbuje robić to, co „jest dobre” to wiem, że nie warto podejmować rehabilitacji. Całe szczęście rehabilitanci nawet bardzo młodzi i nie doświadczeni, naprawdę chcą się uczyć, korzystają z różnych szkoleń i czerpią doświadczenie z laickiej wiedzy o sobie pacjentów.

      Usuń
  4. Jeżeli chodzi o doświadczenia bólowe w trakcie zabiegu to terapia powięziowa przypomina mi sredniowieczne tortury. To w zasadzie jedyna skuteczn metoda, która przynosi mi realną ulgę w bólu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak dla mnie, bez rozluźnienia punktów spustowych i przywrócenia elastyczności powięzi nie jestem, w stanie funkcjonować.

      Usuń

Prześlij komentarz

Pisząc komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych. Więcej w polityce prywatności.

Popularne posty z tego bloga

„Ach… ma pani EDS, a… to taka pani uroda!”

Dworcowa ławka ratująca życie i Teoria Łyżek

Galeria Forty/Forty

Doktor Google i profesor Haus, czyli jak doszło do diagnozy

Medyczne zebry

Jaka matka taka córka