Солянка – Solanka najwspanialsza zupa na świecie


Dostałam od alergologa dyspensę na dietę, a nawet nakaz jedzenia wszystkiego by zbliżające się badania wyszły jak najwiarygodniej. Oczywiście ma to swoje konsekwencje w postaci licznych alergii, nietolerancji, bólów, wysypek czy wymiotów. Jednak nie o tym dzisiaj. Dziś o mojej ukochanej zupie – solance.
Zakochałam się w niej pod czas wycieczki do Rosji, a miłość tą kontynuowałam, mieszkając na Ukrainie i trwa do dziś. Moja sympatia do tej zupy wprawiła kiedyś kelnerkę w Zaporożu w osłupienie. Podczas otwarcia nowego sklepu, stołowaliśmy się w pobliskiej knajpce. Ja przez cztery dni, trzy razy dziennie zamawiałam solankę, zapisując się w pamięci personelu na długo. 

Solanka to tradycyjna zupa kuchni rosyjskiej i ukraińskiej jest sycąca, tłusta, wyrazista w smaku. Dawniej solankę uważano za potrawę chłopską i przyrządzano na wywarze rybnym bez dodatków. Z czasem zaczęto do niego dodawać różne składniki i przyprawy np.: kiszone ogórki, wodę po kiszeniu, kwas chlebowy, cytrynę, oliwki, dzięki czemu nabierała charakterystycznego ostrego, słono-kwaśnego smaku. Obecnie solankę gotuje się na wywarze mięsnym, rybnym lub grzybowym, a ponieważ jest zupą, przyrządzaną z tego, co jest pod ręką, powstało bardzo wiele jej przepisów, warto też poeksperymentować i być może stworzyć swoją własną wersję. Jednak dla solanki charakterystyczne jest to, że niezależnie czy to ryby, mięso czy grzyby używamy kilku gatunków najlepiej będących w różnych postaciach: świeżej, suszonej, marynowanej, wędzonej. Na Ukrainie miałam okazję jeść rybną, a nawet pokusiłam się kiedyś o samodzielne ugotowanie, ale zdecydowanie pozostaję wielką fanką mięsnej.
Któż jak nie Rosjanie mogli wymyślić najlepszą zupę na kaca? W leczeniu tej dolegliwości sprawdza się doskonale, co było testowane na żywym organizmie, skacowanym organizmie mojego przyjaciela. Zupa jest tłusta (choć tego nie czuć), bardzo sycąca i rewelacyjnie komponuje się z „woda ognistą”. Zakąska pierwsza klasa. Z tych powodów tak lubiana przez płeć męską.  

Choć lubię gotować, długo zbierałam się do samodzielnego przygotowania tego smakołyku, głównie z braku posiadania dużego garnka. Gdy stałam się szczęśliwą właścicielką słusznych rozmiarów kociołka, wiedziałam, że pierwszą ugotowaną w nim potrawą będzie solanka. Przeczytałam kilka przepisów i nie mając w nawyku zbytniego trzymania się zapisanej receptury, przystąpiłam do gotowania.  

Przepis: 
Solanka jest bardzo mięsną zupą i nie ma, co oszczędzać na tym składniku. Ja wzięłam:
ok. 30 dag wołowego szpondra
ok. 30 dag karkówki
ćwiartkę kurczaka.
Ponieważ to taka trochę „śmieciowa” zupa, a więc mogą się w niej znaleźć różne wędliny, które akurat mamy w lodówce. Pasują tu szczególnie te mocno wędzone nadające charakterystyczny smak. Ja użyłam:
pół pętka kiełbasy wiejskiej (wędzonej)
W niektórych przepisach znajdziecie nawet parówki. Jak się dowiedziałam od znajomej Ukrainki, to wersja ubogiej solanki.
Oraz:
          włoszczyznę (2 duże marchewki, 1 dużą pietruszkę, 1 średniego selera,
1 pora)
          4 listki laurowe 
          5 ziaren ziela angielskiego
Najpierw w garnku znalazła się wołowina zalana wodą, najtwardsze mięso wymagające najdłuższego gotowania. Po około pół godzinie dołączyła wieprzowina, włoszczyzna i przyprawy. Oczywiście zachowałam procedurę gotowania wywaru
i dziarsko łyżką zdejmowałam szumowiny. Na końcu w garnku znalazł się kurczak. 
Po ugotowaniu odcedziłam bulion, włoszczyzna nie była już potrzebna, mięso pokroiłam w niewielkie kawałki. Na patelni podsmażyłam również drobno pokrojoną kiełbasę, która razem z mięsem znalazła się w bulionie.
Uporawszy się z mięsiwem, zajęłam się dodatkami, które nadają tej zupie niepowtarzalny charakter.
Użyłam:
          ok. 4,5 dużych ogórków kiszonych i szklankę wody z ogórków
          spory słoik koncentratu pomidorowego (ok. 260 g; w przepisach podawano różnie: mały słoiczek, 200 g, dwie czubate łyżki. No cóż, jestem fanką pomidorów i nie bałam się ich użyć)
          oliwki zielone i czarne (ok. 220 g bez pestek)
          sól, pieprz, słodka papryka.
Ponieważ ja mając nawet dyspensę, nie używam cebuli ani czosnku, bo są w zbyt dużym konflikcie z moją wątrobą, świadomie pominęłam użycie cebuli.

Obrane ze skórki ogórki starłam na tarce o dużych oczkach i podsmażyłam na tłuszczu z kiełbasy, by nie brudzić za dużo garów, a podsmażyć również koncentrat pomidorowy (nabiera aromatu), zrobiłam mu trochę miejsca obok ogórków. Na koniec wlałam sok z ogórków i dodałam słodką paprykę i pieprz. Tę aromatyczną zawartość patelni przełożyłam do garnka z mięsem i bulionem.
Gotowałam jeszcze ok. 15 min na małym ogniu, krojąc oliwki, które jako ostatnie znalazły się w garnku. Jeszcze odrobina soli i gotowe.  
Zupa najlepsza jest na drugi, trzeci dzień, kiedy składniki „przegryzą się”. Tradycyjnie podaje się ją z kleksem gęstej śmietany i plasterkiem cytryny.

SMACZNEGO!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Ach… ma pani EDS, a… to taka pani uroda!”

Dworcowa ławka ratująca życie i Teoria Łyżek

Galeria Forty/Forty

Doktor Google i profesor Haus, czyli jak doszło do diagnozy

Medyczne zebry

Jaka matka taka córka

Terror bólu kontra barbarzyńska rehabilitacja