Horror dnia codziennego, czyli żółta plama na podłodze
Wyobraź sobie…, że jesteś pacjentem czekającym na wizytę w przyszpitalnej poczekalni. Siedzisz na twardej ławce, która wbija ci się coraz mocniej w plecy. Jesteś już tylko znudzony, cała irytacja minęła przy szóstej awanturze, wywołanej przez zbulwersowanych pacjentów próbujących ustalić jakiś porządek kolejki. Pielęgniarka władczo dzierżącą kartkę z listą i wzywającą do gabinetu według sobie tylko znanej logiki pozostaje całkowicie niewzruszona na wasze kłótnie. Bez większego zainteresowania obserwujesz przetaczający się przez korytarz tłum. Właśnie sanitariusz pcha wózek z mężczyzną obwieszonym niczym choinka, tu kroplówka, tu jakiś worek, tu jeszcze jeden. Zatrzymują się na chwilę, sanitariusz sprawdza coś w papierach i prawie natychmiast rusza. Nuda. Nagle dostrzegasz na podłodze sporych rozmiarów kałużę żółto-zielonej cieczy. Chyba wylała się z któregoś worka tego pacjenta na wózku, bo wcześniej jej nie było. A może była?
Drzwi jednego z gabinetów
otwierają się, w progu zatrzymuje się wózek z akcesoriami do sprzątania,
właścicielkę bardziej słychać niż widać. Szelest foli, łoskot stawianego z
impetem metalowego kosza na śmieci, jakieś pomrukiwanie. Raptem twoim oczom
ukazuje się słusznych rozmiarów pani z mopem w dłoni. Myślisz sprzątaczka i w
trosce o towarzyszy niedoli, innych pacjentów, których fale tu przelewają się
wartkim strumieniem, grzecznie prosisz, by starła rozlaną ciecz z podłogi.
Nagle do twoich uszu dociera komunikat: Ale ja nie jestem od tego! Ogarnia
cię paraliżująca konsternacja. Cała dotychczasowa wiedza, jaką posiadasz, nagle
ulega potężnemu zachwianiu. Zerkasz ukradkiem na panią, na trzymany w jej
krzepkiej dłoni kij zakończony dyndającymi sznurkami, które mógłbyś, przysiądź,
drwią z ciebie, czujesz jak kolor twojej twarzy, zmienia się z purpurowego
będącego wynikiem zawstydzenia, na trupio biały, wyrażający strach. Być może
znalazłeś się w jakimś innym wymiarze, a to wcale nie jest mop, tylko jakaś
tajna broń, dziarska pani zaraz wymierzy ją w ciebie i dokona unicestwienia, bo
stanąłeś na jej drodze, zupełnie bez powodu zakłóciłeś jej egzystencję.
Nabierasz głęboko powietrza,
jakby to miał być ostatni raz w twoim życiu, twoje ramiona lekko drżą, a oczy
wychodzą z orbit, gdy mop ze świstem przecina powietrze niczym miecz samuraja i
majestatycznie ląduje w wiaderku, rozpryskując przy okazji mydliny. Patrzysz z
osłupieniem na mokre plamy, które lśnią tryumfalnie.
Kobieta całkowicie cię
ignorując, chwyta wózek ze swoim kramem, niedbale wzrusza ramionami i powoli
odchodzi.
Zerkasz na ironicznie
mieniącą się mazie, żółtego płynu i nieśmiało podążasz wzrokiem za plecami pani
być może sprzątającej, twoja początkowa wiara w jej wykonywaną profesję została
skutecznie zachwiana. Kobieta nagle odwraca się i rzuca niedbale przez ramię: Ja nie jestem od sprzątania korytarza! Majestatycznie znika za rogiem,
pozostawiając twoje jestestwo w osłupieniu.
Ty z poczucia obowiązku
próbujesz zapobiec tragedii i dzielnie ostrzegasz przed żółtym
niebezpieczeństwem. Bohatersko ratujesz staruszkę z balkonikiem, która ledwie
powłóczy nogami, chwytając ją za łokieć i lekko zmieniając jej tor wędrówki.
Nieświadoma grożącego jej niebezpieczeństwa obrzuca cię świdrującym, cierpkim
spojrzeniem i syczy przez zaciśnięte zęby: Ta dzisiejsza młodzież! (już od
dawna nie zaliczasz się do młodzieży, ale robi ci się jakoś cieplej na sercu).
Chwilę później dostrzegasz
człapiącego malucha, którego rodzice prowadzą zażartą dyskusję na temat
brakującego papierka uniemożliwiającego przyjęcie latorośli przez specjalistę.
Maluch miał wyraźną ochotę pokonać żółtą kałużę wpław, ale błyskawicznie
odwracasz jego uwagę, wyciągając w jego kierunku cukierek. Jeszcze nie zdążyłeś
ochłonąć po emocjach dostarczonych przez malucha, a już dostrzegasz kobietę
dziarsko kroczącą na 11-centymetrowych szpilkach, szybko pokazujesz jej żółtą
plamę i tym samym ratujesz przed niechybną wywrotką. Kobieta obdarza cię pełnym
wdzięczności uśmiechem. Nagle słyszysz swoje nazwisko, to pielęgniarka
wyczytuje cię z listy, zapraszając do gabinetu. Nareszcie! Odruchowo zerkasz na
wiszący na ścianie zegar, bagatela tylko trzy godziny opóźnienia w stosunku do
tego, co masz zapisane na karteczce z rejestracji.
Lekarz zaczyna z tobą
rozmowę, niemrawo wyciągasz kolejne dokumenty świadczące o tym, że jednak
jesteś chory, cierpliwie referujesz dolegliwości. Nagle łomot i krzyk
dobiegające zza drzwi wdzierają się do pomieszczenia i odbierają ci głos. Na
obliczu lekarza maluje się dezaprobata. Hałasy nie milkną, a on nie ma zamiaru
pracować w takich warunkach, powoli wytacza się zza biurka i otwiera drzwi. Na
jego ustach zastyga reprymenda, której chciał udzielić intruzom.
Z zaciekawieniem zerkasz na
przyczynę zamieszania. W pozycji horyzontalnej leży jakiś staruszek, trzymając
się za biodro, jęczy z bólu. Tłum gapiów gromadzi się wokół niego, a tobie
huczą w głowie niedawno słyszane słowa: Ja tu nie jestem od sprzątania
korytarza. Cichutko pod nosem mamroczesz: Ja nie jestem od pilnowania
korytarza.
Jednak do końca dnia masz
dziwne poczucie, że przegrałaś z żółtą cieczą i… systemem.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pisząc komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych. Więcej w polityce prywatności.